Nasz kościół, oryginalni i barwni mieszkańcy Krekola

KRONIKA GMINY KREKOLE    opracowana  wspólnie  przez: Josefa  Hoppe II,  z przyjacielską pomocą  Anny Kathariny Preuschoff,   siostry  Proboszcza Clemensa Preuschoffa , a także ówczesnego  kierownika Urzędu Stanu Cywilnego w Krekolu , przedstawiciela Rady Kościoła i Rolników Valentina  Behrendta. Listę poległych  z Samolubia  opracowało  małżeństwo Anna i Richard Humann  i  Georg Will, dedykowana wszystkim  byłym  Krekolanom  i mieszkańcom Samolubia

 

Opracowano……………………………...     rok       1955

Korekta treści.......................................     rok        1960

Niniejsza kopia..................................  rok  1998 ( Ewald Krieger )

Opracowanie i tłumaczenie.................. rok  2004 (Barbara Kułdo, Klaus Dieter Brieskom)

Pani Barbara Kułdo - członek SWRW, kopię tłumaczeń przekazała Stowarzyszeniu Wspierającemu Rozwój Wsi w celu umieszczenia jej na stronie internetowej Stowarzyszenia

 

Kościół stoi w środku wsi, na niewielkim wzniesieniu. Nie opodal stoją plebania i budynki gospodarcze należące do niej. Kościół miał około 30 metrów długości i około 16 metrów szerokości. Była to budowla stojąca na fundamencie z kamieni polnych, w kierunku ze wschodu na zachód. Zachodnia wieża została zbudowana w późniejszych latach. Miała ona 25 m wysokości i przyjemne dla oczu zakończenie dachu. Plan budowy przewidywał prawdopodobnie wyższą wieżę, ale z powodu trudności finansowych nie zrealizowano planu do końca. Po południowej stronie znajduje się zakrystia, która w roku 1938 została zburzona, następnie podpiwniczona i całkowicie odbudowana. Aby budynek kościelny zachował charakter zabytku, konserwator wojewódzki pozwolił, aby przy jego odbudowie, gdy zajdzie taka potrzeba, wykorzystać stare wymiary dachówek i cegieł, a więc takie, z jakich był on wcześniej budowany.


Budowę ukończono przy zachowaniu dawnych parametrów cegieł i dachówek. W piwnicy postawiono kocioł do podgrzewania wody. Kościół otrzymał nazwę świętego Krzyża i świętego Wawrzyńca. Wschodni szczyt kościoła wykończono rzędem małych wieżyczek. Na szczycie wieży znajduje się wieża z dzwonem. Szpic wieży zakończony jest kulą z kurkiem pogodowym . Dach kościoła pokryty jest deskami i dachówką holenderką. Dachy wieży i kościoła odnowione zostały w 1907 roku. Dach kościoła otrzymał dachówkę z brązową i zieloną glazurą. Gdy świeci słońce dach błyszczy z daleka.


Na szczycie stoją dwa wielkie krzyże . Miejsce, w którym znajdował się krucyfiks było ozdobione okrągłymi, pozłacanymi tarczami z promieniami, widocznymi z daleka. Zewnętrzne ściany wieży zostały ponownie fugowane, blendy pomalowane na biało, wstawiono nowe okna, które na zewnątrz pokazywały ładne malowidła. Renowacja kościoła została przeprowadzona za czasów księdza Prilla. Wewnątrz kościoła, na wschodniej ścianie, znajduje się główny ołtarz. Sięga on aż do sufitu i składa się z trzech części. Na ołtarzu stało złote tabernakulum z krzyżem ze srebra. Po obu jego stronach stały trzy wysokie, toczone, pozłacane świeczniki. Ściana ołtarza była z drewna , bogato rzeźbiona. Ściana była podtrzymywana przez dwie okrągłe kolumny drewniane. Po obu jej stronach stoją dwaj ewangeliści. Przestrzeń między nimi wypełniona jest dużym obrazem krzyża.


Druga część, tak jak pierwsza, posiadała okrągłe kolumny drewniane, zaś po środku stał obraz przedstawiający męczeństwo świętego Wawrzyńca( Laurentius ). Na zewnątrz, po obu stronach kolumn, stoją postacie świętych Barbary i Katarzyny. Na górze tej części była grupa aniołów, a nadto pełzający smok. Po prawej stronie ołtarz był ołtarzem Maryi. Ściana ołtarza była niższa, także w złocie i brązie. Pośrodku ołtarza stała Matka Boża z Dzieciątkiem Jezus w ramionach. Ponadto ołtarz oświecały cztery mosiężne świeczniki . Tu też w Wielkim Tygodniu znajdował się grób pana Jezusa. Klęcząc na stopniu przy Ciele Chrystusa można było w ciszy modlić się i zanosić swoje prośby. Po obu stronach, tam gdzie były dwa skrzydlate anioły, dwaj strażnicy pełnili wartę. Całość zamykała monstrancja z wszystkimi świętymi. Cały grobowiec był mozaikowy i podświetlony elektrycznie. Migotało to wieloma barwami i dawało wspaniały efekt. Część ołtarza po lewej stronie jest ołtarzem świętego Stefana. Jest on podobny do ołtarza Maryi. Ściana ołtarza przedstawia męczeńską śmierć świętego. Na Boże Narodzenie wystawiano tu żłobek z narodzonym Chrystusem. Ten ołtarz zafundował w roku 1770 wcześniejszy warmiński biskup Marcin Kromer. Wszystkie trzy ołtarze były dziełami sztuki, bogato rzeźbione, wykonane przez wcześniejszych mistrzów. Po lewej stronie stoi ambona z wyrytą na drzwiach datą 1728 r. Niewiadomo, czy data dotyczy budowy kościoła, czy też ambony. Na baldachimie ambony stoi św. Wawrzyniec jako protektor gminy. Po prawej stronie widzimy ogromny obraz przedstawiający Nawiedzenie Najświętszej Marii Panny. Po obu stronach widzimy 14 stacji Drogi Krzyżowej. Obrazy malowane farbą olejną oprawione zostały w szerokie ramy. Stały także dwie rzeźby – świętych Józefa i Antoniego. Kiedy nadeszli Rosjanie obie postacie świętych służyły za do strzelania do celu. Pięć dużych okien - dwa po lewej i trzy po prawej stronie były wielkości 3 m x 1.20 m . Pod chórem stał konfesjonał. Chór znajduje się na zachodniej stronie, skąd widać całą przestrzeń kościoła. Schody wejściowe prowadzą obok ściany wieży. Na chórze znajdują się także organy. Były imponujące, ale stare i z tego powodu trzeba je było odnowić. W roku 1925 zastąpiono je nowymi. Przy wielkim remoncie organów przebudowano również chór. Klawiatura i piszczałki nie były już zwrócone w stronę ołtarza, a tylko tyłem. Organista obserwował ołtarz w lustrze. Miechy piszczałek nie trzeba było naciskać nogami, ponieważ zasilane odtąd były elektrycznie. Sufit opierał się na poddaszu. Podłużne sklepienie poddasza wysokości około 1.50m, na tym płaski, drewniany sufit. Światła po obu stronach sklepienia poszerzały przestrzeń. To odróżniało ten kościół od kościołów w sąsiednich miejscowościach, które miały tylko płaskie sufity i nadawało mu specyficzny charakter. Wieczne światło i dwunastoramienny świecznik wisiały na sznurze przymocowanym do sufitu kościoła. Sufit pomalowany był na kolor błękitny z rzędem białych tarcz. Na suficie znajdowały się dwa obrazy przedstawiające świętego Wawrzyńca rozdającego Komunię Świętą i świętego Sebastiana Męczennika. Chrzcielnica znajdowała się pod wieżą, przy drewnianej ścianie z wieloma rzeźbami. Misa chrzcielnicy wykonana była z cyny i stanowiła starożytne dzieło. Ścianę pokrywało duży, wymalowany wizerunek Jezusa z św. Janem w Jordanii. Do I wojny światowej posiadaliśmy dzwony z brązu. W wiejskich warunkach było to najgłośniejsze dzwonienie w okolicy. Dwa najcięższe dzwony zostały skonfiskowane. Miały być zdjęte z wieży, ale okazało się, że luki w wieży były za wąskie. Zostały wobec tego na wieży zmniejszone, a następnie zrzucone z niej. Najmniejszy dzwon pozostał u nas. Potem pękł, stracił brzmienie i też został wycofany. Wiele wieków to dzwonienie ku czci Boga, dla upiększenia służby Bogu i ku radości mieszkańców spełniało swoją rolę. W miejsce starych wstawiono trzy stalowe dzwony. Brzmienie ich jednak nie było tak głębokie jak tych poprzednich. Ostatnie dzwony pozostały tutaj. Czekają one na powrót wiernych, aby ich nadejście do ojczyzny uroczyście powitać. W roku 1908, w czasie urzędowania proboszcza Bludau zainstalowano na wieży zegar. Dwie wielkie tarcze cyfrowe ze złoconymi wskazówkami i cyframi, wskazywały czas. Nawet z dużej odległości można było odczytać wskazywany czas. Co kwadrans dzwonił gong zegara . Podczas panowania proboszcza Prilla przeprowadzono wiele remontów. Dach kościoła i wieży zostały odnowione, wstawiono też nowe okna, na wieży odnowiono fugi. Pobudowano dla plebani budynki gospodarcze. Potem nastąpił proboszcz Bludau – od 1907 – 1909 r. To za jego czasów, jak już wspomniano wyżej, postawiono na wieży zegar. Od roku 1909 – 1928 w gminie Krekole proboszczował ksiądz August Hinz W czasie jego urzędowania odmalowano kościół, odnowiono dzwony, zakupiono grunt pod nowy cmentarz, wykonano ławki, organy, pomnik ku czci poległych, Jezusa – dobrego pasterza z owieczką n+a ramionach i laską w dłoni. Od roku 1928- 1934 nastąpił proboszcz Otto Wein. Jego zakupy ograniczyły się do zakupu baldachimu i kilku szat kościelnych, kielichów itp. Został on potem przeniesiony. Po nim rozpoczął urzędowanie proboszcz Clemens Preuschoff. Wiele lat był proboszczem w domu sierot w Lidzbarku Warmińskim.


Funkcję proboszcza objął w roku 1934. Przybył on jako anioł pokoju. Zniszczone zwyczaje gminy przez jego poprzedników, Otto Weina i nauczyciela Franz Gruhn,, w krótkim czasie potrafił przywrócić stare, dobre czasy. Zawsze ochoczo, z błyszczącymi oczami, udzielał pomocy innym. W krótkim czasie zjednoczył gminnych liderów i wnet przekonał ich do siebie. Był on jednym z najgorętszych duszpasterzy, jakich nasz kościół posiadał. W czasie prześladowań ze strony Trzeciej Rzeszy podzielił on lekcje religii między kościół i swoje mieszkanie. Aby zwiększyć możliwość praktyki religijnej wiernych zapraszał księży ze Stoczka lub Pieniężna, tak żeby nikt nie narzekał na brak możliwości jej wypełniania . Proboszcz Preuschof założył wspólnotę paramentów i w związku z tym zakupiono ich wiele nowych . Przebudował zakrystię, w piwnicy umieścił kocioł na ciepłą wodę do ogrzewania kościoła, kazał wybić ścianę przy wieży, aby wybudować schody na chór. W 1939 r. rozpoczęła się wojna. Jego działania zostały przez to przerwane. W roku 1945, kiedy nadeszli Rosjanie, został przez nich wywieziony. Od tego czasu uważa się, że zaginął.


Do roku 1928 umarłych grzebano na cmentarzu wokół kościoła. Po tym czasie ludzi grzebano na nowo przygotowanym cmentarzu, który otoczono murem. Na placu kościelnym postawiono cztery kapliczki, które ubierano na procesję Bożego Ciała. Na południowej stronie postawiono także krzyż misyjny o wysokości 3 metrów. Lata, w których odbyły się misje, tj. 1874, 1912, 1924, 1936 wyryto na nim. Pod krzyżem jest grób księdza Neuwalda. Grób przykrywa skromna płyta z wyrytym nazwiskiem księdza. W części wschodniej placu kościelnego stał pomnik ku czci poległych. Na dwóch miedzianych płytach były wypisane ich nazwiska. W Krekolu poległo 22 mężczyzn. W roku 1924 kościół otrzymał prąd i od tej pory był oświetlany elektrycznie.

Pielgrzymki odbywały się w niedzielę przed Janem ( 24 czerwca ) do Świętej Lipki. Odległość 40 km pokonywano pieszo, a furmankami wracano. Inne pielgrzymki odbywały się w dzień św. Piotra i Pawła ( 29 czerwca ) do kościoła w Kiwitach i w dzień św. Anny ( 26 VI ) do Stoczka. Ludzie pielgrzymowali w intencji ochrony przed zarazą, pożarami itp. Ofiary do własnego kościoła zbierane były na św. Rocha, Jakuba i Michała i na 3 dni przed Wniebowstąpienie Chrystusa.


Procesje odbywały się zawsze tą samą drogą według stojących krzyży skierowanych w cztery strony świata. Odmawiano litanię do Wszystkich Świętych. Po poświęceniu pól kierowała się procesja do kościoła. Rada kościoła składała się z 10 członków. Przewodniczącym zawsze był proboszcz. Jego następcami z Samolubia i z Krekola byli: Josef Rehaag, Richard Huhmann, Josef Prothmann, Otto Dankowski, Josef Bormke, Josef Hoppe I i Valentin Behrendt. Do parafii Krekole należeli takża katoliccy osiedleńcy, graniczących wcześniej z okręgiem Bartoszyce, posiadłość hrabiego Krafta, Krawczyki, graniczące teraz z Krekolami. Z sąsiadującym Samolubiem parafia Krekole liczyła razem 1100 wiernych. W filii kościoła w Samolubiu odbywały się msze co dwa tygodnie i w każdą środę. W roku 1860 odprawiał masze ksiądz Kindler. Zastąpił go ksiądz Neuwald. W starości lub w czasie choroby wspomagano proboszczów wikariuszami.

Przy proboszczu Prill wikariuszami byli : od roku 1899 do 1901 ksiądz Hopfner, 1901-1903 ksiądz Matern, 1903 – 1905, 1905 – 1907 ksiądz Zimermann. Ksiądz Hinz wspomagany był przez kapłanów Wermtera, Petera i Weichsela.


Grabarz, Franz Behlau, weteran wojny 1870) 1871, uczestnik wielu bitew , szturmów od Sedanu do Metz, a także podczas oblężenia Paryża miał niezwykłe poczucie humoru i nadużywał alkoholu, zwłaszcza spirytusu. Jednym słowem – żołnierz z krwi i kości! Nie zabierał się do żadnej roboty dopóki nie wypił swojego dziennego pensum alkoholu, aż do zamroczenia. Wtedy odbezpieczał lub prezentował broń, chwytał za kolbę... nie sposób dalej wymieniać! Znany był także, jako „ rzeźnik” kotów i psów. Jeśli ktoś chciał zabić jakiegoś bydlaka, wystarczyło tylko to jemu zgłosić. Kiedyś zabił tłustego tłustego kocura, a potem kazał go swojej żonie świątecznie przyrządzić. Następnie zaprosił swoich najlepszych przyjaciół, w tym także przyjaciela Knipperdollinga i Augusta Schmidta, zwanego także Mysim Królem, mówiąc, że przygotował dla nich świąteczne jedzenie z zająca. Zwierzę było cudownie przygotowane, smakowity zapach rozchodził się po całym domu. Goście zasiedli do stołu. Zachwycali się niesamowitym smakiem zająca i niebawem zostały tylko ogryzione kości. Serdecznie dziękowali gospodyni, pani Behlau, za wyśmienite dane z zająca. Wówczas w drzwiach pojawił się Behlau i trzymając w ręku kocie łapki, powiedział: Skoro mieliście wyżerkę z całego kota, to może także zeżrecie i te łapki! Twarze biesiadników zbladły, chcieliby zwrócić kota...Pozostały niemiłe wspomnienia. Behlau zmarł w wieku 80 lat. Jedynym jego życzeniem było to, by pochować go pod ścianą wieży, tak aby woda deszczowa życzeniem była prośba o pochowanie go pod ścianą wieży kościelnej tak, żeby deszczówka spływająca na jego grób, także po śmierci dawała mu kilka kropel zimnej wody. W latach I wojny światowej, 1914-1918, chodził lub jeździł Behlau w soboty do odległych o 13 km Bartoszyc , gdzie na rynku sprzedawał drzazgi smolne i zające. Piekarz, Kleist, zawsze zamawiał u niego bardzo tłustego zająca.


Kiedyś piekarz zamówionego zająca dusił w brytfannie przez 3 dni i mimo wszystko był on ciągle bardzo twardy, zamiast w piecu mięknąć. Kiedy rolnik, Anton Konegen z Krekola przybył do Bartoszyc, powiedział Kleist do niego: „Anton, Behlau zawsze przynosił mi ładne zające, ale tym razem otrzymałem nie takiego, jakiego chciałem.” Na to Konegen odpowiedział: „ No, to tym razem przyniósł ci bardzo starego kota.” Od tej pory piekarz już nigdy więcej nie zamawiał zajęcy u Behlaua. Zamiast pieniędzy za jednego zająca otrzymywał on dwie butelki denaturatu, który wypijał nie rozcieńczając. Jedzenie psów i kotów Behlau przejął po swoim ojcu. Kiedy jeszcze był małym chłopcem, jego ojciec zaprosił rolników na pieczonego zająca, którego zjedli ze smakiem. Mały Franz widząc to powiedział „Ojciec, oni jednak zjedzą tego całego zwierzaka!” Biesiadnicy popatrzyli po sobie i byli bardzo zdziwieni.


Inną oryginalną postacią w Krekolu był także rencista, Karl Behrendt, który urodził się 18 marca 1864 r. jako ósme dziecko w rodzinie, a zmarł 26 grudnia 1943r. jako 79- letni starzec. Uczęszczał on do IV klasy ( Tertia )wyższej szkoły w Lidzbarku. Mimo, że był bardzo zdolny i miał piękny charakter pisma, został wyrzucony z gimnazjum, ponieważ uderzył długopisem nauczyciela, trafiając go prosto w nos. Matka po tym zajściu bardzo go skarciła, w związku z czym postanowił on całkowicie porzucić naukę, nie poszedł już więcej do żadnej szkoły i pozostał na gospodarstwie rodziców. Człowiek miał figurę „jak świeca” i był bardzo przystojny – był wysoki i miał mocną budowę ciała. Kiedy dojrzał do służby wojskowej zaciągnął się do batalionu gwardii honorowej w Berlinie (Lichtenfelde). Wszyscy ochotnicy w tym batalionie, co zdarza się rzadko, przygotowywali się do zawodu leśniczego. To był najbardziej dumny batalion myśliwych w niemieckiej armii. Jego komendantem byli von Beneckendorf i Hindenburg, kuzyn prezydenta Rzeszy -Hindenburga. Karl Behrendt był zawsze dumny ze swojej służby w batalionie gwardii przybocznej, aż do swojej śmierci. Po służbie wojskowej powrócił znowu na gospodarstwo rodziców i gdy jego brat, Valentin Behrendt, przejął gospodarstwo, pozostał z nim i znany był jako „ Wujek Karl”. Pomagał bratu w gospodarzeniu. Kiedy w roku 1899 jego brat, Valentin, został przewodniczącym gminy, który to urząd sprawował do roku 1924 r.( 25 lat ), wykonywał „wujek Karl” całą pisemną pracę i był jak gdyby zastępcą burmistrza. Od roku 1918 do 1942 r. był Karl Behrendt przewodniczącym urzędu stanu cywilnego w parafii Krekole, zaś w roku 1942 jego bratanek, rolnik Valentin Behrendt , zastąpił go. W pracy pisemnej był bardzo pedantyczny, miał bardzo piękny charakter pisma, jakby drukowane. Na ojcowiźnie, przy bratanku, pozostał także po odejściu z urzędu, aż do swojej śmierci. Był on bardzo religijny i bardzo dobrym katolikiem. W rozmowie starał się, aby nikogo nie urazić. Kiedy jednak ktoś wszedł mu w drogę, wyliczał jego listę grzechów. Miał bardzo dobrą pamięć i nie zapominał, kiedy go ktoś obraził. Najbardziej w pamięci utkwiła mu pierwsza wizyta w domu bratanka, Roberta Behrendta. Zjawił się u niego wtedy, kiedy podawana była kolacja. Wówczas żona bratanka, Agnes, tak jak wszystkich, poczęstowała go tylko zupą mleczną. Chciałbym jeszcze dodać, że podczas jego pobytu w wojsku zaliczał się do najlepszych strzelców. Podczas zawodów strzeleckich z batalionie otrzymał najwyższą nagrodę. Za swoje osiągnięcia strzeleckie otrzymał od komendanta srebrny zegarek. Z zegarka, który otrzymał za zasługi w wojsku, był bardzo dumny. Opowiadał o nim do końca swojego życia.

Jeszcze trochę o Franzu Behlau ! Proboszcz Prill zatrudniał go wiele razy do pracy na swoim gospodarstwie. Często Behlau zjawiał się z samego rana podpity.

 

„ Behlau – mówił ksiądz Prill - gdzie ty się zalałeś ?”. „ Ja nie jestem pijany, to jeszcze od wczoraj, szanowny księże proboszczu !” – odpowiedział Behlau. Proboszcz Prill prowadził swoje, przynależące do parafii, gospodarstwo o powierzchni 260 morgów z dużą starannością. Dał się również poznać jako myśliwy, ale także jako obrońca przyrody. W swoim poprzednim miejscu urzędowania jako kapłan w Kolnie ( Kollen ), powiat Reszel, Ćwiczył swoje pierwsze polowanie. Po długim poszukiwaniu kuropatw spotkał kobietę, którą zapytał , czy nie widziała ptaków. Kobieta widziała kapłana tylko w kościele w sutannie. Odpowiedziała wobec tego: „Ksiądz przychodzi tu zawsze i poluje na wszystko”. Przebranie księdza na myśliwego przypominało raczej strój rolnika i dlatego kobieta go nie poznała. Często tak ksiądz robił w reszelskim. Kiedy znalazł się w towarzystwie, nie należał do ludzi smętnych. Kiedyś w drodze do domu zgubił czapkę. Poszedł do administracji dróg i powiedział, że zwisające gałęzie drzew powinny być ścięte, ale to nie odniosło skutku. Kiedy ksiądz przekonał się, że daremnie interweniował w zarządzie dróg, kupił na wszelki wypadek więcej czapek. Kiedy zaistniała potrzeba – wyciągał nową. Kiedy przybył do Krekola przejął parafię jako wierny sługa kościoła. Służbę kościelną przedkładał nade wszystko. Doglądał i prowadził gospodarstwo wzorowo. Służył innym dobrą radą i ogólnie był bardzo lubiany. Jego gospodyni, równa wiekiem,, o imieniu Elżunia ( masłowa Elżunia ), prowadziła gospodarstwo domowe. Za sumienną pracę otrzymywała pieniądze uzyskane ze sprzedaży masła. Troszczyła się o karmę dla bydła, zwłaszcza faworyzowała krowy.


Do kręgu swoich znajomych proboszcz Prill zaliczał dzierżawcę majątku ziemskiego, Strehla z Krawczyk, i majątku rycerskiego , Bella z Morawy. Proboszcz Prill odwiedzał pana Strehla. Istniało między nimi serdeczne porozumienie. Wypijali kilka butek wina czerwonego. Pewnego dnia proboszcz Prill przygadał panu Strehlowi, że nie powinien on pracować w polu końmi w Wielki Piątek. Nie długo Strehl musiał czekać z rewanżem. Ksiądz Prill bez nadzoru wypasał swoje bydło przy granicy działki. Nie było żadnego pastucha. Dlatego też krowy wyszły poza granice łaki. Przechodzący przypadkowo pan Strehl zapytał, do kogo to bydło należy. Otrzymał odpowiedź, że należy ono do krekolskiego proboszcza. Pan Strehl przepędził zwierzęta do swojego domu, przesłał proboszczowi serdeczne życzenia i przypomniał, że bydła trzeba nadzorować. Takie to było chłopisko !


Bryczkę księdza Prilla ciągnąły dwa cenne siwosze . Najlepiej powoził nimi stary stangret, Armbrost. W drodze do Morawy uderzył konie batem. Ksiądz Prill upomniał Armbrosta, żeby nie dawał tak dużo im owsa. Armbrost obiecał dawać mniej zboża koniom. Pan Bell, do którego jechali w odwiedziny, był bardzo gościnny. Spróbowano trunków i trzeba było wracać. Bryczka ciężko jechała, powoził nią Armrost. Konie drapały się. Proboszcz Prill rozkazał woźnicy, aby szybciej jechał i siwkom więcej owsa dawał. „ Jutro, wasza wielmożność _- odpowiedział Ambrost. Proboszcz na nowo wydzierżawił pozwolenie na polowanie. Kandydatami byli także ludzie z niższej jak rolnicy warstwy. Ksiądz Prill nie spoczął dopóki nie otrzymał najwyższej oferty i dodatku. Mawiał, że rolnik powinien chozić za płógiem. I czyż nie miał racji?


W okresie wielkanocnym i jesienią, było w zwyczaju, że duchowni wzajemnie wspomagali się. Wymieniano się między kapłanami z sąsiednich kościołów ze Stoczka, Kiwit, Rogóża i Krekola. Jak hodowca bydła ksiądz Prill cieszył się bardzo dobrą opinią. Przewodniczący rady kościoła i kułak Kraemer z Kiwit kupił od księdza Prilla barana na rozpłód hodowli. Obie strony z transakcji były zadowolone i baran znalazł się w jego urzędzie. Krótko potem, ksiądz Prill pracował w kościele wspomagając kiwickiego proboszcza. Msza się zakończyła. Kapłan udał się do zakrystii, aby się przebrać. Tam właśnie wszedł pan Kraemer. Po serdecznym przywitaniu rozmowa zeszła na temat barana. Rozmowa stawała się coraz bardziej ożywiona. W międzyczasie ucichły organy i pogaszono świece. Wierni siedzieli jeszcze w swoich ławkach. Nagle z zakrystii głośny głos księdza Prilla, który rozbrzmiał we wnętrzu kościoła : „Coś podobnego, staje też dęba?!” Tak było z ciszą w świętym miejscu.


Kiedy w roku 1888 cesarz Wilhelm II odziedziczył tytuł cesarza, ksiądz Prill uważał go jeszcze za młodego, niedoświadczonego do pełnienia ważnej funkcji. Wilhelm był porywczy, miał gwałtowne napady złości, a także słabość do częstych podróży. Proboszcz Prill sądził, że jeżeli Wilhelm będzie tak rządził, szybko doprowadzi państwo do bankructwa. I ksiądz miał rację, nadeszło ono dwukrotnie. Ale Wilhelm miał dobre mniemanie o księdzu. Wypożyczył dom rycerski i kazał sprowadzić księdza, aby się z nim zobaczyć. Ksiądz Prill działał również jako polityk. Swoje wywody jednak nie przedstawiał na oficjalnych spotkaniach, a tylko ograniczał się do swojego mieszkania. On sam był wyłącznie słuchaczem. Kiedy wypił jedną butelką czerwonego wina, jego mowa nabierała specjalnego akcentu. Także jego gospodyni lubiła ten napój. Schodziła ona do piwnicy i przynosiła nowy zapas. Uważała tylko, żeby nie zaniedbywać swoich obowiązków. Ona potrzebowała 1-2 flaszek i wtedy mogła lepiej przemawiać. W roku 1907 nadeszło pożegnanie proboszcza Prilla z parafią. Udał się do Reszla i tam żył w wielkim osamotnieniu. Z ciężkim sercem dotarł do dworca, żegnając się z wieloma przyjaciółmi. Zaszedł jeszcze na krótko do szkoły. Uczniowie i nauczyciel stali na drodze. Proboszcz Prill siadł do powozu, podparł się swoją bronią myśliwską. Krótkie słowa pożegnania wymieniono. Następnie dołączył do kolumny jadących wozów. Jego strzelba myśliwska od ostatniego polowania nie była rozbrajana, tak stało się, ponieważ przekazana była kułakowi Berhardowi Parschau, z Rejs. Jego synowie, Robert i Bruno, musieli tą rzecz bardzo dokładnie obejrzeć, gdy nagle padł strzał. Narobiło to trochę strachu. Po pracowitym życiu, w wieku 80 lat, proboszcz Prill zmarł.


Po długim okresie deszczowym narzekał Julius Kraemer, że akurat jest czas żniw, a tu pada i pada deszcz. Wierzył, że tylko Bóg może zmienić pogodę i tylko Jemu ufa.. Na to proboszcz Prill powiedział : „ Julius, wie pan co, pan wierzy kochanemu Bogu i siedzi za piecem, i co to panu da...!”.


W roku 1930 zbudowana została szosa Samolubie – Kierwiny przebiegająca przez Krekole. Wynikła potrzeba pomiaru terenu gminy ( ile metrów nad poziom morza ). Kierownik budowy, pan Ebert, poprosił burmistrza, żeby wyznaczył punkt w gminie, skąd będą prowadzone pomiary. Decyzja padła na lokal Eichhorna. Do zajęcia tego potrzebnych było trzech mężczyzn. Role przyedzielono : Karl Eichhorn zajął się wagą, burmistrz pionem, szef budowy zajął się obliczeniami. Przez temperament i gadatliwość Karla Eichhorna waga opadała często na dół, pion chwiał się, zaś kierownik budowy nie mógł przeprowadzić obliczeń. Dopiero po godzinach wyczerpującej pracy osiągnięto cel i obliczono, że teren gminy położony jest 102 metry ponad poziom morza.


Wielki gospodarz (kułak) Bruno Parschau zaprosił swojego szwagra, Franza Drewes, na polowanie na lisa. Na szyi jamnika powiesił na gumowej tasiemce okrągłą lampkę kieszonkową i pozostawił go przy norze. W norze był lis. Od światełka wystraszony lis jednym susem wyleciał z nory, a za nim ciągle z tyłu jamnik. Franz strzelił, lis uciekł, jamnik padł. „ Masz go ?”- zawołał Bruno. „ Nie, ale jamnik...!”- odpowiedział Franz. Bruno zdenerwował się bardzo. Franz przepraszał i prosił o wybaczenie wyrządzonej szkody. Ale to już nie mogło ożywić psa. Jednak przyjaźni między nimi fakt ten nie zniszczył.


Każdego roku odbywało się polowanie z nagonką. Rolnik J.H. ( Josef Hoppe ?) pokazał się też jako myśliwy w pełnym rynsztunku: z bronią i amunicją. Kiedy nagonka się skończyła, dużo ustrzelonych zajęcy leżało. Nagle pan H. poczuł straszny głód. Nie zastanawiając się długo, odstawił strzelbę, odwrócił się tyłem do nagonki, wyciągnął z torby gęsie pulpety i trzymając je obiema rękami wbił w pulpety swoje ostre zęby. Zając, który znalazł się „w kotle” był w dużych tarapatach. Gnał dużymi susami to w tą, to w tamtą stronę. Luki w ochronie Josefa szybko zauważył i pognał w ich stronę. „Josef, on nadbiega !”- tak wołano. Josef stał do zająca tyłem. Szybko odwrócił się, ale nieszczęśliwym przypadkiem, zając zrobił rundę i Josef ponownie był zwrócony tyłem do zająca. Gdy już zauważył zwierzę robiło ono dziękczynną stójkę za uratowanie go przez ludzi. Natychmiast po tym skoczył w las i tyle go widziano. Król myśliwych nie upolował żadnego zająca.


Należało wywzorcować wagę, pomiarów dokonano naturalnie w gospodzie. Rano ją zabrano, a wieczorem rolnicy przynieśli ją ponownie. Była już wieczorowa pora, wolna od obowiązków, toteż wypito kilka kolejek trunków, które każdy z zebranych stawiał. Wszyscy siedzieli przy okrągłym stole. Omawiano wyniki polowania. Majster dokonujący ocechowania wagi, miał 1.85 m wysokości, zaś waga ciała przekraczała 200 funtów[5]. Uważał siebie za najcięższego w całej grupie mężczyzn siedzących przy okrągłym stole. Miał mocną głowę i nie upijał się szybko. Mężczyźni wystawili do zakładu - kto więcej waży- mężczyznę o niskim wzroście – 1.65 m, ale bardzo tęgiego. Zebrani wiedzieli, że waży on 240 funtów. Ta konfrontacja majstrowi miar wydawała się wprost śmieszna i pewny siebie przystąpił do zakładu. Zakład obserwowało 12 mężczyzn. Kto go przegra , musi postawiać kolejkę koniaku w kieliszkach do wina wszystkim zebranym mężczyznom. Waga była świeżo wywzorcowana. Majster wszedł na wagę, która wykazała 230 fundów. Następnie wszedł Moschall – 240 fundów. Zdziwienie Eichmeistra było bardzo duże. Zrezygnował z jakiegokolwiek komentarza, nawet, że się zakatarzył.. Kolejkę postawił i wkrótce towarzystwo się uciszyło.


Rolnik Robert Behrendt miał wolne. Naturalnie urlop należał się. Niespostrzeżenie chciał wymknąć się na spoczynek. Posłużył się do tego stojącą przy domu drabiną z rusztowania, dzięki której mógł wdrapać się do wnętrza mieszkania . W drabinie brakowało jednego szczebla. „ Kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje.”- pomyślał sobie. Wspinaczka prawie się udała. Prawie dobrze poszło, ale drabina się przekrzywiła i pan B. zawisł niżej. Wierna małżonka stała akurat przy oknie i kiedy zobaczyła wiszącego krzyknęła: „ Do hajduka, ojciec chodź, otworzę ci drzwi!”.


W czasie III Rzeszy także mieliśmy okręgowego przywódcę grupy NSDAP

(Niemiecka Narodowa Socjalistyczna Partia Pracy). Pochodził on z naszych terenów (Josef Hoppe). Jak wszyscy u nas dążył on do tego, aby powierzone obowiązki wykonywać jak najlepiej. Z wielką roztropnością prowadził on swoją grupę. Często dochodziło do kłótni i wymiany ostrych zdań, w związku z pełnieniem przez niego tej funkcji. Często poddawał się, ale przez swoją wytrwałość, najczęściej postępował wg własnej woli. Często denerwował się, jeśli ktoś był nieposłuszny. Godność i szacunek sprawiły, że cieszył się autorytetem ludzi. Starał się pomagać i łagodzić spory. Dlatego cieszył się dużym poważaniem. Wielkim czynem było to, że uwolnił majora i deputowanego do Reichstagu Huberta Teschera[6], którego aresztowano w związku ze spiskiem przeciw Hitlerowi, 20 lipca 1944 r w Gierłoży. J.Hoppe pojechał z żoną H.Teschnera do najwyższych władz gestapo do Królewca. Wstawił się także za rolnikiem Felixem Hermannem, który występował przeciwko akcji antyżydowskiej Hitlera. Pojechał do generalnego prokuratora i Hermann został uwolniony. Następnie zabrał z gestapo jednego Polaka, który zatrudniony był jako robotnik u rodzeństwa Skottki w Krekolu. Oskarżony był o to, że pociął rzemień, aby mieć zelówki przy pracy.

Czy nie są to akty przyjaźni i chęci niesienia pomocy? Był wzorowym, pracowitym i świadomie dążącym do celu rolnikiem. Jako hodowca bydła na aukcjach uzyskiwał za buhaje rozpłodowe wysokie ceny. Jego bydło rozwijało się harmonijnie i było wydajne.
 

BURMISTRZOWIE WSI KREKOLE:

  • Ostatnim burmistrzem był Joseph Hoppe od lata 1924 do momentu ewakuacji.
  • Vlentin Behrendt, senior, od 1899 do 1924 r.
  • Joseph Hoppe, senior, ojciec Hoppe I, od 1890 do 1896 r.
  • Przed 1890r. burmistrzem był rolnik Andreas Sahm na gospodarstwie Josefa Schwarka.



URZĘDNIKAMI STANU CYWILNEGO BYLI:

  • Od 1942 do ewakuacji – Valentin Behrendt, junior
  • Od 1918 do 1942 - rencista Karl Behrendt
  • 1912- 1918 – nauczyciel Franz Preuschhof
  • do 1912 – rolnik Karl Buchholz z Samolubia
  • przed 1912 r. – rolnik Florian Hermann z Samolubia
  • wroku 1874, tj w roku, kiedy utworzono urząd stanu cywilnego, urząd objął rolnik na prawie chełmińskim – Fahl, a następnie Josef Hoppe I, przewodniczący urzędu stanu cywilnego.

Księgi kościelne przechowywane są w Głównym Archiwum w Berlinie (Dahlen), Archivstrasse 12-14. W Archiwum są również księgi z aktami urodzeń, ślubów i zgonów. Dla wszystkich trzech rodzajów ksiąg jako początek jest rok 1733. Prawdopodobnie jest to data po pożarze na plebani, gdzie dokumenty były przechowywane. Kończą się na roku 1898, księga ślubów kończy się dopiero na roku 1944. Taką odpowiedź otrzymał urzędnik stanu cywilnego, Valentin Behrendt, Okel k| Syke z Głównego Archiwum w Berlinie. W Urzędzie Stanu Cywilnego I w Berlinie Zachodnim można uzyskać dane narodzin, ślubów i zmarłych a Krekola i w razie potrzeby można z danych skorzystać.

Krekole należały do urzędu w Rogóżu, do którego również należały Rogóż z posiadłością Schweden (?), posiadłość rycerska Morawa, gmina Napraty z poiadłością Napratki i Samolubie. Ostatnim przewodniczącym gminy był Joseph Hoppe II z Krekola, przedtem kierownikiem wiejskiej grupy był szewc Albert Milkan z Rogóża, przed nim zaś - właściciel ziemski z Napratek (Mathildenhof) Robert Hoenig. Robert Hoenig w latach 1909 – 1934 był przewodniczącym urzędu gminy. Miał 75 lat, kiedy w nocy z 1 na 2 lutego 1945 r. został zastrzelony przez Rosjan wraz z 80-letnim właścicielem ziemskim, Fughe z Mengenu (Mirosław). Zostali oni pochowani w jednym grobie. Hoenig posiadał bardzo dobrą hodowlę bydła, w tym zarodowego byka Mozarta. Przed Hoenigem przewodniczącym gminy w Rogóżu był rolnik Penguitt. Rozjemcą był Joseph Hoppe II z Krekola, przed nim właściciel ziemski Bernhard Parschau z Rejs, a jeszcze wcześniej – rolnik Karl Buchholz z Samolubia.

Ostatnim starostą lidzbarskim był starosta Hundrieser, mieszkający potem w Rinteln. Do chwili przejęcia władzy przez Hitlera starostą w okręgu lidzbarskim był dr Ernst Fischer. Został zdjęty z urzędu, ponieważ nie należał do NSDAP. Doktorowi Fischerowi zawdzięczamy to, że miejscowość Aschendorf, w której zamieszkał, objął patronat nad Lidzbarkiem Warmińskim.