Historyczny rys gminy Krekole

KRONIKA GMINY KREKOLE    opracowana  wspólnie  przez: Josefa  Hoppe II,  z przyjacielską pomocą  Anny Kathariny Preuschoff,   siostry  Proboszcza Clemensa Preuschoffa , a także ówczesnego  kierownika Urzędu Stanu Cywilnego w Krekolu , przedstawiciela Rady Kościoła i Rolników Valentina  Behrendta. Listę poległych  z Samolubia  opracowało  małżeństwo Anna i Richard Humann  i  Georg Will, dedykowana wszystkim  byłym  Krekolanom  i mieszkańcom Samolubia

 

Opracowano……………………………...     rok       1955

Korekta treści.......................................     rok        1960

Niniejsza kopia..................................  rok  1998 ( Ewald Krieger )

Opracowanie i tłumaczenie.................. rok  2004 (Barbara Kułdo, Klaus Dieter Brieskom)

Pani Barbara Kułdo - członek SWRW, kopię tłumaczeń przekazała Stowarzyszeniu Wspierającemu Rozwój Wsi w celu umieszczenia jej na stronie internetowej Stowarzyszenia

 

 

(opracowane przez Valentina Behrendt)

Wieś Krekole, powiat Lidzbark Warm., powstała w 1336 roku. Naszymi przodkami byli Prusowie, ludność znad Morza Wschodniego (Bałtyk). Byli oni poganami. Biskup Pragi św..Adalbert (Wojciech) uczył pogan chrześcijaństwa.

W ósmym stuleciu został on przez tubylców zamordowany. Dwieście lat później działał drugi misjonarz Bruno z Ouerfurtu. Także zginął koło Giżycka. Na pamiątkę śmierci męczeńskiej na jednym z wzniesień koło Giżycka został postawiony krzyż (krzyż Bruna). Przybywali inni misjonarze. Wielu z nich, podobnie jak Adalbert i Bruno, także zginęło tragicznie. W celu ochrony misjonarzy powstał zakon rycerski (Ritterorden). Zaczęli oni budować zamki krzyżackie w Malborku (Mariennburg), w Lidzbarku Warm. (Heilsberg), a także w innych miastach. Teraz można było umacniać chrześcijaństwo. Rycerze sprowadzili do Prus osadników, w związku z czym na te ziemie przybyli książęta ze Śląska, Niemiec (Reinland), z Saksonii i Holandii, którzy osiedlili się w krainie „tysiąca lasów i jezior”.

Zaczęły powstawać wsie. Prusowie powoli przyjmowali wiarę chrześcijańską. Kupcy z Lubeki przywozili tu swoje towary i w związku z tym zaczął rozwijać się handel.

Podzielono kraj na biskupstwa i nasza kraina (ojczyzna) została diecezją warmińską. Warmią zarządzał biskup. Naszą wieś, Krekole, zlokalizowano w roku 1336. Położona jest ona we wschodniej części okręgu. Powierzchnia jej wynosi 64 włóki (dawna miara – 1 włóka około 16 ha), a ponadto 520 mórg lasu gminnego (Zinswald), zaś w roku 1928 – 1929 podłączono do gminy wieś Rejsy (Reichsen).

Na północy wieś graniczy ze wsią Samolubie (Lauterhagen), na wschodzie z Krawczykami (Krafthagen) i hrabiowską ziemią w Galinach (Galingen), na południu z Połapinem (Polpen) i Kiersnowem (Kerschdorf), a na zachodzie z Napratami (Napratten).Jest to płodny teren. Ziemia do uprawy jest gorsza, średniej jakości, przechodząca w glebę gliniastą. Są tu niewielkie pagórki. Wieś rozciąga się z północy na południe. Na niewielkim wzniesieniu stoi kościół, a obok plebania. Po obu stronach wsi są pola uprawne. Wieś leży w dolinie.W centrum wsi jest staw. Wzdłuż wsi płynie strumyk, a stawy sprawiają, że Krekole są naprawdę ładną wsią. We wsi było 630 mieszkańców. Reformacja nie objęła Warmii, ponieważ w tym czasie była pod koroną polską. W roku 1772 wróciła ona z powrotem do Prus. Rolnicy uprawiali swoje gospodarstwa po obu stronach drogi biegnącej przez wieś. Każdy uprawiał tzw. trójpolówkę. Zgodnie z planem głównym, każdy rolnik miał przydzielone pola od podwórka swojego gospodarstwa do granicy gminy. Były to wąskie i długie pola. Uprawiano głównie żyto, groch i len. Na tym terenie nie było dużo pastwisk.Drugi wprowadzony plan nazywał się małym planem. Rolnik Franz Nitsch podzielił północną część wsi w stronę Samolubia na małe powierzchnie. Trzeci plan tzw. plan odłogów, nieużytków, obejmował teren wsi południowy w stronę wsi Rejsy (Reichsen). Plan nosił nazwę planu owsianego (Haferplan). Plan mały i owsiany miały na celu popularyzować uprawianie łąk. W ten sposób w jednym roku uprawiano owies lub żyto, w drugim zaś pastwisko. Ugory stały się pastwiskami. Obowiązywało srogie zarządzenie: na 1 Hufe (około 16 ha) można trzymać 1 krowę, 4 woły do orania ziemi, 1 źrebak i w miarę potrzeb świnie. Nie siano trawy, pozostawiono to naturze. Latem brano pastuchów, rolnicy otwierali obory, szopy i wypuszczali swoją trzodę na wiejską ulicę. Pastuchowie przeganiali bydło na pastwiska. Po zachodzie słońca zwierzęta wracały do gospodarstw. Wszystkie gospodarstwa rolne miały powierzchnię 3 włók. Jedna włoka to 60 mórg, lub około 16 ha. Wypasano bydło było tylko do nocy świętojańskiej. Podobno w nocy pojawiały się zjawy, które straszyły pasterzy. Szczególnie młodzież była uczulona na straszenie. Nie było jednak żadnych straszydeł. Nie raz bywało, że zmęczony wędrowiec nocą zachodził do pasterzy, aby przespać się u nich. Wielki kapelusz, noc i wyobraźnia robiły swoje. Bywało też, że nocą, szeleszcząc tajemniczo gałęziami, wynurzała się z lasu sarna. Woły pasały się na łąkach.W lesie przebywały tylko w porze nocnej. W dzień musiały orać ziemię. Łąki w lesie były bardzo dobre. Woły same musiały się wypasywać, rolnik je wszystkie razem zagradzał. W nocy strzegli wspólnie wołów Moschall i moi przodkowie. Byli oni sąsiadami mojego gospodarstwa i lasu.Obszar leśny po obu stronach drogi do Naprat tworzył naturalną ochronę leśną, część należąca do Rejs – stanowiło pole z gospodarstwem, środkową część lasu tworzył zwykły las, a czwartą część obszaru leśnego nazywano Damerau. Ta sztuka graniczyła z Galinami i z Zinswaldem. Do strzeżenia wołów rolnicy mieli dodatkową pomoc gminną. Przez szajki złodziei grasujące w lesie ponoszono wielkie szkody. Niszczono młode drzewka, igły i młode pędy, a uszkodzone złodziejską stopą korzenie dorosłych drzew powodowały ich chorobę. Drzewa liściaste nie osiągały wieku dojrzałego. Najpierw rosły prawdziwe lasy iglaste. Potem sadzonki drzew liściastych wymarzały. Ten kwaśny las i zalane wodą trawy,z dzisiejszego punktu widzenia,nie stanowiły wartościowego pokarmu. Każdy gospodarz posiadał około 35-40 mórg lasu.Do czasu, kiedy minister króla Fryderyka Wilhelma II – Heinricha von Stein (1804r.) wniósł pewne przywileje rolnikom, musieli oni odpracowywać pańszczyznę w dużych majątkach ziemskich. Nasi przodkowie pracowali w sąsiednich Krawczykach. Czekała ich harówka przy żniwach lub pomoc przy oraniu ziemi. Freiherr (H.von Stein) zniósł pańszczyznę przez co każdy rolnik dbał o swoje gospodarstwo. Fakt zniesienia pańszczyzny przyniósł dobry skutek, wyrobił w ludziach zamiłowanie do pracy. [1]Nieszczęśliwe lata 1806-1807 i 1813-1814 przyniosły wielką biedę mieszkańcom. Przez przechodzące wojska napoleońskie, wszystko zostało splądrowane. „Zaprzyjaźnieni” Rosjanie byli jeszcze gorsi, aniżeli wrogo do nas nastawieni - Francuzi. Do walki o wolność kraju zgłaszali się ochotnicy, jak np. zaginiony w roku 1813 Valentin Kutzki i jakiś inny żołnierz. Dla upamiętnienia nazwisk obu zabitych mężczyzn wypisano je na tablicy na dole wieży. Wieś Krekole była splądrowana i ograbiona. W całej wsi pozostała tylko jedna krowa. Mój pradziadek pochodził z Lindmannsdorf koło Braniewa. Także tam nie było lepiej. Nie dawno zawarł związek małżeński. Francuzi chcieli jego poparcia, a gdy odmówił, dostał porządne lanie, wskutek czego zmarł. Jego żona wyszła drugi raz za mąż. Z tego pierwszego związku byli dwaj braci i siostra, którzy nie mogli znieść ojczyma. Udali się więc oni do wsi Krekole. Mój dziadek kupił 3 włóki ziemi od małżeństwa Kroll za 1100 talarów w roku 1828. Jego brat i siostra pomagali mu w gospodarstwie. Wkrótce jego brat zakupił ziemię w Konitach, siostra zaś wyszła za mąż za rolnika o nazwisku Drewenz. Ta wkrótce po ślubie zmarła. Uprawa lnu odgrywała dużą rolę Był to jednak ciężki kawałek chleba, ponieważ nie było maszyn i wszystko koszono kosą. Dzień św. Bartłomieja (Bartholomaustag 24 sierpnia) wyznaczał początek młócki. Należy zaznaczyć, że zboże młócono cepami. Wcześnie, bo już o godz. 4 rano, pierwsze cepy już pracowały. Do śniadania musiało już być przygotowanych 6 warstw. Potem jedzono śniadanie, składające się z boczku i z suchego chleba. Uderzanie cepami na cztery sprawiało ludziom uciechę. Ludzie byli mimo wszystko zadowoleni (porównajmy dzisiejszy 45 godzinny czas pracy tygodniowo). Zboże rzucano łopatami pod wiatr. Długie brody mężczyzn miały mnóstwo plew, a ile było śmiechu, gdy je potem usuwano ! Dziesięć lat później, w 1838 roku, nastąpiła fala pożarów. W dzień Michała (29, IX.)od wybuchu oleju (w miejscu, w którym dzisiaj mieszka Hubert Langhanke) rozprzestrzenił się ogień. Była sucha jesień. Wszystkie zabudowania, które stały w kierunku wschodniego od powiewu wiatru stanęły w ogniu. Także posiadłość mojego dziadka, Behrendta z Naprat, spaliła się. W ostatnim momencie uratowano jego dziecko. Jego pierwsza żona, z domu Marguart z Leiss koło Pieniężna, zmarła bezpośrednio po pożarze.Kiedy żywioł ustąpił wszyscy postanowili odbudować swoje spalone gospodarstwa. Rolnicy musieli to jednak robić własnymi kosztami, ponieważ nie było wtedy ubezpieczeń od pożarów. Reforma gruntowa (separacja) była na ukończeniu. W tym miejscu należy wytłumaczyć, na czym polegały reformy rolne. „Trwały one wiele lat i przeobraziły stosunki społeczne na wsi. Zniesiono pańszczyznę i przyznano bogatszym chłopom ziemię na własność za cenę pełnego odszkodowania dla dziedziców. Równocześnie przeprowadzono tzw, separację gruntów. Zlikwidowano szachownicę chłopskich pól, ale przy okazji pozbawiono najuboższych możliwości korzystania z bezpłatnych pastwisk gminnych. Po separacji warmińskie i mazurskie wioski straciły dawny wygląd – uległy rozproszeniu. Domostwa stawiano pośrodku wydzielonych gruntów. Ze względu na zagrożenie pożarowe zabraniano stawiania drewnianych chałup. Separacja dotknęła najbiedniejszych, spychając ich na skraj nędzy...”Dziadek mój popierał reformę dotyczącą separacji, i osobiście opracowywał planu główny Krekola. Miał jednak przeciw sobie mieszkańców całej wsi. Nikt nie chciał mu pomóc. Musiał więc sam dla całej wsi opracowywać plan..Wiele konfliktów i kłótni było przy dzieleniu ziemi. W roku 1848 separacja została dokonana. Grunty na nowo zmierzono i każdy rolnik, zgodnie z planem, otrzymał po trzy włóki ziemi. Najwięcej wątpliwości było przy kwestii, kto weźmie grunt w pobliżu wsi, a kto ziemię dalej położoną. Ziemia położona dalej była mniej wartościowa, dzisiaj zaś należy ona do najbardziej urodzajnych. Gospodarstwom oddalonym od wsi przydzielano cztery włóki. Wówczas niezdrowe emocje wyciszyły się. W międzyczasie dziadek był już gotowy do budowy. Miał do wyboru miejsce budowy po Neuwaldzie, Barschu, Marienfeldzie albo Nitschu, ale zrezygnował z tego. Przecież to do niego miano pretensje o przystąpienie do planu separacji, który mimo przeciwności kontynuował. Nie wykorzystał szansy wyboru miejsca budowy i wrócił do wsi. Zwyciężył rozsądek. Po rozdzieleniu ziemi przystąpiono do budowy budynków. Robiono to z wielkim wysiłkiem, bez żadnego wsparcia finansowego z zewnątrz. Dlatego nie dziwi fakt kłótni i sporów. Scalanie gruntów było koniecznością. Była to jednak ciężka sprawa ze względu na wielkie odległości od swoich pól, złego stanu dróg, prymitywny sprzęt rolniczy i biedę w kraju. Często mała presja przynosi duże dobrodziejstwo. W tym przypadku nawet duża presja nie dawała rezultatu, ponieważ żaden człowiek nie chciał opuszczać wsi.We wsi było dużo pożarów. W przeszłości kościół także padł ofiarą pożaru. Podobnie było z plebanią. Trudno jest określić czas katastrof. Obecny kościół był budowany w stylu barokowym, z dużymi oknami. Porównując style innych kościołów można powiedzieć, że jest to budowla późniejsza, nowsza. Drzwi ambony zbudowane są w roku 1727r. Nie jest klarowne, czy w tym samym czasie, co drzwi do ambony budowany był kościół. 25-metrowa wieża kościelna jest dobudowana później. Przewidywano wybudowanie jeszcze wyższej. Przekaz historyczny mówi, że władze gminne dały wystarczające fundusze na ten cel, ale o dziwo nie starczyło ich. Na szczycie stoją dwa krzyże.Scalanie gruntów robiło dalsze postępy. Rolnicy zamknęli się w swoich obejściach, odnawiali gospodarstwa i poznawali nowo przydzielone grunty. Powstawały nowe domy i wkrótce przyswojono sobie fakt, że te wszystko zaistniało dzięki nowej reformie. Kiedy nowe gospodarstwa były już gotowe, a gospodarcze zakłady w nowych miejscach już działały, zaczęto posiadłości we wsi sprzedawać. Gospodarcze budynki, które były częściowo zniszczone zostały wyburzone.Jednocześnie nastąpiła okazja do budowy więcej zakładów rzemieślniczych. We wsi były już dwie kuźnie należące do Valentina Stolla, wcześniej do jego ojca. Dziadek Valentina Stolla był bednarzem, robił drewniane wiadra i drewniane beczki. Drugim majstrem –kowalem był Franz Funk. On dzierżawił kuźnię gminną. Dwaj bracia Anton i Andreas Gorgs byli kołodziejami i stelmachami i budowali wozy. Stolarzami byli bracia Buchholtz, kupcami z gospodą Hoppe, jego następcą August Schmidt, jego zięć Karl Eichhorn. Druga gospoda należała do Nieswandta jun..Aloys, który kupił ziemię należącą do gospody przy granicy gruntu Andreasa Schmidta. Gospodę sprzedano. Często zmieniała ona właścicieli. I tak byli nimi także: Zóllner, Rokkel, Liliental, Gerigk, Graw, a ostatnim jej administratorem był Aloys Fox z Mekelburga. Fox przebudował gospodę dobudowując drugie piętro. Niestety, podczas napadu żołnierzy rosyjskich część gospody spalono. Podjazd, który służył furmankom został przez poprzednika Grawa przekształcony na salę. Nie uległa ona zniszczeniu. Reforma ziemska została ukończona. Budowę gospodarstw także skończono. Każdy rolnik siedział na swoich trzech włókach, na których czuł się jak król. Grunty na prawie chełmińskim (kollmer) Fahla i Hermanna były powiększone o jedną włókę ziemi, a poza tym sprawowali oni na zmianę funkcję sołtysa.Rozbudowywano się wiele lat. Polepszenie sytuacji we wsi było widoczne, zaczęto powiększać inwentarz. Z jednej krowy przechodzono na dwie. Także uprawa zboża rozwijała się dzięki lepszym możliwościom sprzedaży. Zaczęto uzyskiwać nadwyżki zboża. Pierwsza linia kolejowa została zbudowana około roku 1860 (1865) i prowadziła ona do Królewca przez Bartoszyce.Teraz zboże wożono koleją do odległego o 80 km Królewca. Nie było żadnych pojemników na zboże. Było ono mierzone w korcach[2]. Między wagą uzyskaną w domu, a wagą w spichlerzu w Królewcu były różnice. Kupujący w korcu robił uwypuklenie do góry, zaś sprzedający obniżał je. Dlatego podawano mniejszą ilość korców. Rolnik Józef Nitsch z Krekola, który także woził zboże do Królewca załatwił w końcu tę sprawę. W Królewcu w spichlerzu kopnął odbierającego zboże pracownika tak mocno, że ten wpadł w spiczasty korzec, ale zboża nie ubyło. Nitsch złapał jedną ręką robotnika za kołnierz, wychylił go z okna na 5 piętrze i powiedział : „Jeżeli ty psie, nie przestaniesz tak postępować, to zrzucę cię na dół!”. To poskutkowało.Wyjazd do Królewca trwał od 3 do 4 dni. Zaopatrzenie brano ze sobą. Pakowano chleb, słoninę i placki ziemniaczane. Żywność przechowywano w półokrągłym, ca 30 cm głębokości,drewnianym, poręcznym naczyniu. Na drogę przewieszono je na pasku przez ramię. Bezpośredni przy kościele stała szkoła. Budynek ten był już stary i groził zawaleniem. Zbudowano nową jednoklasową szkołę. Zarządzenie w sprawie budowy wydano w roku 1902 r. Nauczyciel Franz Preuschoff przepracował około 40 lat w naszej szkole. W czterech oddziałach niezmiennie uczyło się ponad 100 uczniów. Zajęcia lekcyjne odbywały się przed i po południu. Oprócz tego był także organistą w kościele. Jego uczniów z chęcią i bez egzaminów wstępnych przyjmowano do wyższych szkół. Najwięcej studentów było z naszej wsi. Jego uczniami byli między innymi: dr wet. August Romahn, dr med. Franz Preuschoff, dr Ernst Behrendt, dr wet. Josef Parschau, nauczycielki Emma Preuschoff i Anna Hoppe, inżynier budowlany Aloys Hoppe, kierownik banku Otto Behrendt, poległy w roku 1914 maturzysta Adolf Hoppe, zaginiony w roku 1945 maturzysta Valentin Reiss, najlepsi hodowcy, przewodniczący rolników z naszego obwodu - Bruno Parschau i jego brat Robert. Jako nauczyciel posiadał on wybitny talent i przygotowywał sumiennie uczniów. Był on także bardzo muzykalny i grał na pianinie, skrzypcach i organach. W roku 1918 dano mu drugą siłę nauczycielską w postaci panny Barbary Hoppe, która aż do przesiedlenia tutaj pracowała. Po zniesieniu starej granicy w roku 1923 pożegnał wieś. Wyjechał do Królewca. Najpierw zmarła mu żona, a on po krótkim czasie, w latach trzydziestych. Jego następcą był Franz Gruhn, który pracował jako kierownik szkoły przez okres 10 lat. Ostatnim nauczycielem był Alfons von Oppenkowski. W roku 1929 jednoklasowa szkoła została przebudowana na dwuklasową. Dwoje nauczycieli: Alfons von Oppenkowski i panna Barbara Hoppe prowadzili szkołę do momentu ucieczki. Byli to bardzo dobrzy nauczyciele. Spośród ich uczennic i uczniów wielu uczęszczało z powodzeniem do wyższych szkół w Lidzbarku. Nauczyciel Alfons von Oppenkowski był bardzo muzykalny. Był także organistą.Duże, trzywłókowe, areały były bardzo trudne do uprawiania. Winę za to ponosiły nieurodzajne lata i problemy finansowe. Banki nie dawały nic. Żydzi pożyczali pieniądze na weksle, których nie było się w stanie zamienić. Musiano sprzedawać ziemię. Jako pierwszy zrobił to rolnik Neuwald. Najwięcej parceli sprzedał Valentinowi Behrendtowi, Haugrund, Brebek, Antonowi Link, Schirrmacherowi, Scherrowi und Augustowi Both.Dla podniesienia gospodarstwa zbudował on wiatrak, podzielił 25 morgów i pobudował nowe budynki gospodarcze. Chciał prowadzić młyn i gospodarstwo. Resztę gruntu o powierzchni 90 mórg sprzedał Andreasowi Langhanke. 30 mórg na lewo od drogi do Naprat zostały zakupione przez Romahna. Neuwald nie utrzymał także gruntu przeznaczonego na młyn. Ojciec zmarł, a dzieci sprzedały młyn i gospodarstwo. W roku 1898 zakupił to wszystko Josef Romahn.Drugim w kolejce do sprzedaży stanął Valentin Behlau. Całą ziemię przydzieloną planem sprzedał dzieląc ją na małe parcele. Ziemię zakupili: Josef Funk, August Gorgs, August Pfeiffer, August Schirrmacher, Feliks Hermann, Karl Eichhorn, Josef Kather, Paul Wolke und Hugo Woywod. Behlau kupił ziemię w Napratach.Schrade był trzecim, który postanowił sprzedać swój grunt. 80 morgów położonych wzdłuż drogi do Naprat w roku 1892 kupił mój ojciec. Zakupione ziemie graniczyły z gruntami mojego ojca. Pozostałe 100 morgów wzięła Christina Schrade, którą poślubił brat mojego ojca – Adalbert Behrendt. Po trzech latach wspólnego życia stryj zmarł. Wdowa po nim ponownie wyszła za mąż, za Johanna Nitscha z Połapina. Wkrótce jednak doszło do rozpadu małżeństwa. Małżonkowie rozeszli się. 30 morgów sprzedano Szinzollowi, pozostałe, podzielone na małe parcele sprzedano: Romahnowi, Stollowi, Schwarkowi, Linkowi i Pohlmannowi. Parcelę o powierzchni 30 morgów zakupił Muller. On uprawiał i po wielu latach sprzedał ją Huhnowi. Potem wydzierżawił ją Hoppe II. Rozparcelowane działki przeznaczone do sprzedaży z ochotą nabył właściciel gospody Hoppe. Jego ziemia z planu o powierzchni 2 włók, leżała między planowym gruntem należącym do rolników Hoppe I i II. Ten plan po środku dzielił i wyznaczał granice ziemi. Las należący do Damerau, został wycięty, a ziemię położoną obok gospodarstwa Lossaua ten zakupił. Aloys Nieswandt dziedziczył gospodarstwo po Andreasie Schmidt. Do gospody należała ziemia z nią granicząca, którą podzieloną na parcele, a następnie zakupiono. Rolnik Gorgs, którego ziemie graniczyły z lasem gminnym, sprzedał jej część o powierzchni 40 mórg swojemu sąsiadowi Josefowi Schmidtowi. W dalszej części padło ofiarą parcelacji gospodarstwo Josefa Fugha. Andreas Reiss podjął gospodarstwo ze 100 morgami ziemi. Resztę podzielono na małe parcele. 30 mórg zakupił Andreas Stoll, po 15 morgów ziemi zakupili Buchholz i Franz Schmidt. Około 15 mórg lasu zakupił Josef Hoppe I. Po wielkich perypetiach rodzinnych gospodarstwo z planu Kathariny Schmidt zostało podzielone na dwie części. Potem obie części sprzedano. Najwłaściwszy, główny plan kupił Adolf Bartsch, drugi zaś plan właściciel zastawił pod weksle, najpierw z Franzem Seth, potem z Josefem Marienfeld. Majątek Josefa Nitsche zmieniał właścicieli częściej. Pierwszym kupcem był Hugo Hoppe, po nim nastąpił Beckmann a następnie Julius Buchholz, którego grunt także rozparcelowano. Resztę gruntu wziął Paul Wolke, 60 morgów Anton Konegen, 36 morgów Hoppe II, 15 morgów Hoppe I, 4 morgi Karl Eichhorn. W roku 1927 był najem. W roku 1914 Anton Stoll kupił posiadłość Josefa Boenke (gen.Damerau ?). Był on rodowitym krekolaninem i posiadał kuźnię w Trutnowie. Jego grunt także sparcelowano Resztę gruntów w roku 1927 przejął Bruno Behrendt (140 morgów), Josef Moschall (30 morgów), Johann Funk (15 morgów),, Lossau (10 morgów). 14 morgów łąki pozostały niesprzedane. Moschall dzierżawił ją. W roku 1913 osiedliło się tu bezdzietne małżeństwo Josefa Schmidta II. Robert Behrendt otrzymał ziemię jako spadkobierca po właścicielu. Gospodarstwo małżeństwa Kathariny Schmidt składające się z budynku mieszkalnego i obory oraz 5 morgów ziemi, zostały przez spadkobierców sprzedane w roku 1924. Dom kupił murarz Albert Behlau, natomiast ziemię – Valentin Behrendt (3 morgi) i August Gorgs (2 morgi). Josef Hoppe I sprzedał Valentinowi Romahn 1 morgę jako działkę budowlaną pod budowę domu, którego właścicielem został rencistaZruinowany dom Massarscha został sprzedany pod rozbiórkę rodzeństwu Nitsch. Stary dom został zburzony, a na jego miejscu stanęła nowa budowla. Karczmarz Josef Graw sprzedał swoją gospodę w roku 1927 Aloysowi Fox. Restauracja została pod wpływem czasu rozwalona, a z czasem na jej miejscu stanęła nowa budowla.Pożary powodowały duże straty., np. pożar kościoła, o czym wspomniałem już wyżej. Był on drewniany. Niewiadomo, w jakim czasie wybuchł pożar. W roku 1850 ogień strawił dwie gospody, ale przedtem, w roku 1838 spłonęło gospodarstwo mojego dziadka, Valentina Behrenda, i część wsi. 26 lipca 1900r. uderzył piorun w słomiany dach budynku mieszkalnego należącego do gospodarza Andreasa Langhanki z Krekola. Burza trwała trzy dni. Dwanaście pożarów rozszalało się. Nigdy nie widziałem w życiu groźniejszej burzy. W nocy z 5 na 6 września 1906 r. był pożar u Josefa Hoppe I. Ofiarą ognia padły d om i zapełnione, przede wszystkim, zbożem zabudowania gospodarcze, a także martwy i część żywego inwentarza. Ogień oszczędził tylko dwie rodziny z domu należącego do robotników sezonowych. Spichlerz pełen zboża, należący do rolnika Josefa Marienfelda, spłonął w roku 1924, a drugi raz w roku 1929 całkowicie. W roku 1912, w marcu, spłonął dom mieszkalny rolnika Augusta Botha, w roku 1930 chlew należący do rolnika Bruna Behrenda. Gospodarstwo było zruinowane i 2 km oddalone od wsi. Droga była nie przejezdna. Gospodarstwo zajęło się od iskry. Strażacy stracili dużo czasu zanim dojechali na miejsce. Stara ręczna pompa ogniowa zawiodła i nie wspomagała ich tak jak trzeba w pracy. Spłonęła tylko chlewnia, chociaż była połączona z domem mieszkalnym. W roku 1928 spaliły się będące pod jednym dachem dom mieszkalny i budynek inwentarski należące do murarza Alberta Behlaua. Także w tym przypadku spłonął masywny dom, podczas gdy obora została nienaruszona.Totalnie zawiodła też ręczna pompa przeciwpożarowa. Obora należąca do rolnika Feliksa Herrmanna w roku 1936 poszła z ogniem, przy 20 stopniowym mrozie. Woda zamarzała w wężach. Herrmann żarzącym węglem je rozmrażał i woda zaczęła z węży lecieć. Razem z pracownikami zatrudnionymi przy młócce obserwowali resztę zabudowań, cały czas było dobrze, aż do momentu, kiedy nagle ogień zajął cały budynek. Bydło i konie zdążono jeszcze uratować.W międzyczasie otrzymaliśmy nową motorową pompę przeciwpożarową. Pompę sprowadzono z Lidzbarka na żądanie mieszkańców gminy. Zimą mróz utrudniał pracę pompy silnikowej, pokrywała się lodem, ale ogień ograniczył swój zasięg do szopy. W roku 1923 przez uderzenie pioruna spłonął budynek mieszkalny rodzeństwa Schrade i budynek gospodarczy, w którym mieszkali pracownicy Josefa Hoppe I. Oba pożary powstały podczas burzy, nocą i oddalone były od siebie o 300 m. Oprócz ubezpieczenia od pożaru, powstała również straż pożarna. Pomoc ta rozciągała się na trzy parafie: Rogóż, Kiwity i Krekole. Była to ochotnicza straż, zrzeszająca rolników w zależności od powierzchni ich gospodarstw, członków spółek, w zależności od części udziału ich w spółce itp. Po pożarach podjęto decyzję o uchwaleniu zarządu do zliczania strat powstałych w ich wyniku : zużycie drewna do budowy, cegieł, karmy dla zwierząt siana i słomy, także zboża, przeznaczonego pod zasiew Po złych latach gospodarczych w roku 1890 czas się polepszył. Nastały lata dobrobytu. Ziemia została podzielona w ten sposób: regularne użytki zostały podzielone na siedem pól, na których uprawiano koniczynę, tymotkę, żyto lub pszenicę, owies, pszenżyto, buraki- kartofle, przedplon lub nieużytki. Koniczynę można było przez siedem lat uprawiać na tym samym miejscu. Bardzo szybko ruszyło budownictwo w roku 1900. W krajobrazie wsi pojawiły się nowe gospodarstwa kryte czerwoną dachówką. Łączono pojedyncze pola w duże areały. Uprawianie dużych areałów było przyjemnym dla oczu widokiem. Na wspomnienie tego wszystkiego ogarnia człowieka nostalgia. Każda chwila spędzona na łonie natury w kraju ojczystym jest wspaniała i budująca.Żywioły nawiedzały naszą wieś, nie tylko w formie burz. W roku 1906 było ciężkie gradobicie. Ziarna gradu były wielkości gołębich jajek i wszystko niszczyły. Druga ulewa, ale już bez gradu, była u nas w roku 1912. Ulewa zamieniła się w rwącą rzekę i spłynęła z wyższego terenu w dolinę. Wdarła się do mieszkania i obór Franza Milewskiego i Josefa Schlegela, aż do wysokości okien. Świnie, kury i kozy dla bezpieczeństwa musiano wynieść. Podczas jednej burzy w roku 1913,1 września, został zabity piorunem rolnik Aloys Nieswandt, a także jego dwa konie. On siedział na jednym stojącym z tyłu koniu, ponieważ odbywały się żniwa pszenicy. Dwa konie stojące na pierwszym planie, dwie kobiety stojące przy nich, a także mężczyźni, którzy pakowali pszenicę na wóz zostali od uderzenia ogłuszeni. Kobiety upadły pod wóz. Wszyscy jednak podnieśli się znowu. Nieswandt i dwa konie, które stały z tyłu leżały zabite. Zabity miał 37 lat, miał 1.80 m wzrostu i dysponował siłą ponad miarę normalnego mężczyzny. Jego śmierć wzbudziła współczucie i przerażenie mieszkańców. Dzień wcześniej, w sąsiedniej wsi, w Napratach, wspomagającą gospodarczo naszą wieś, rolnik Stuhrmann, który siedział w traktorze, też zginął od uderzenia pioruna.W roku 1914 rozpoczęła się pierwsza wojna światowa. Opieczętowany niebieski list wysłany z okręgu, otworzył mój ojciec, który wtedy był burmistrzem. Był to nakaz mobilizacji. Wśród głośnego bicia dzwonów odczytano to orędzie mieszkańcom. Teraz nie była ważna praca. Rezerwiści pożegnali swoich ukochanych. Udali się do swoich grup, do których zostali przydzieleni. Chęć walki była bardzo duża. Duża ochotników meldowało się, jako gotowi do walki. Każdy chciał mieć swój udział w wojnie, która, jak mówiła propaganda, miała trwać cztery tygodnie.Duże oddziały wojsk rosyjskich stały na granicy. Wkrótce weszły na naszą ziemię. Wróg doszedł do naszej wsi 30 sierpnia. Mieszkańcy wsi byli przerażeni. Niektórzy ratowali się ucieczką, inni schronili się w lesie. Drogi były zapełnione ludźmi, niektórzy uciekinierzy plątali się i wracali z powrotem. Oni dotarli do wsi w tym samym czasie co Rosjanie. Mieszkańcy ukryci w lesie przejawiali troskę o swoje domostwa, bali się, co zastaną po powrocie do nich. Bydło i konie zostały powypuszczane na wolność. Pasły się samowolnie na polach. Krowy przez dłuższy czas nie były dojone. Ryczały, bo bolały je wymiona. Rosjanie urządzali sobie przyjemny pobyt w domach i w kuchni. Zabijali, piekli i gotowali zwierzęta, na które mieli ochotę. Wszystko im bardzo smakowało. Najlepszymi artykułami był drób  i pełne kosze jaj. Pojedynczych więźniów ze wsi aresztowano. Gwałtu we wsi nie dokonano. Rosyjski komendant na swoją kwaterę obrał plebanię. Ksiądz Hinz mógł wstawiać się u Rosjan. Zaręczał osobiście za każdy wypadek. Młody łącznik Aloys Marienfeld został wysłany przez ojca do domu gminnego, aby się dowiedzieć, czy mają pozostać, czy też uciekać. Został niestety przechwycony przez Rosjan, jako szpieg. Zatrzymano go i uwięziono w stajni księdza. Następnego dnia miał być stracony. Ksiądz wstawił się i chłopak został uwolniony.Walka pod Tannenbergiem (Stębark) była zagorzała. Grupy wojsk niemieckich szczęśliwie przebiły się przez Zerbuń (Sauerbaum) koło Jezioran. O świcie 31 sierpnia Rosjanie przegrywając opuścili w panice wieś Wcześniej mieszkańcy wpadli na pomysł, aby każdą ucieczkę wroga obwieszczać głośnym dzwonieniem dzwonu kościelnego. To jednak przyniosło wielkie nieszczęście. Ludzie słysząc dzwon nie zrozumieli umówionego znaczenia, a odebrali to, jako zbliżające się niebezpieczeństwo. W niedaleko położonej wsi, Sątopy, dzwonieniem oznajmiono śmierć jednego obywatela. Jednak we wsi był wróg, czego następstwem były masowe rozstrzeliwania. Najgorzej miały obie gospody. Rosjanie ucztowali,, właściciele restauracji musieli wydawać wódkę na każde żądanie.Franz Milewski, będący mocno pod wpływem alkoholu, śpieszył się bardzo do swojego domu. Kiedy poczuł jednak, że przekroczył granicę opilstwa, nie poszedł dalej, tylko się ułożył do snu. Kiedy wstał, wszystko minęło, przeszło. Był zadowolony, że nie został zakłuty bagnetem.Ojczyzna była już wolna, życie zaczęło się normalizować. Wojna ma swój bieg, walczyliśmy z Rosją, Francją i innymi państwami.W tym wielkim kole czasu, od 1914 do 1918, mieliśmy 22 poległych, których nazwiska są wypisane w dalszej treści kroniki. Wojna zbliżała się ku końcowi. Walczący wracali do domów. Każdy szukał dla siebie zajęcia. Ponieważ rozpoczęła się elektryfikacja wsi (1924), wszyscy chcieli się przy niej zatrudnić. Inflacja w tym czasie osiągnęła najwyższy poziom. Na rozbudowywanie miejscowej sieci potrzebna była duża suma pieniędzy. Aby zaoszczędzić, w lesie gminnym wycięto 500 fm[3] świerków. Usprawiedliwić to może tylko cel – na budowę sieci elektrycznej dla naszej wsi. Każdy uczestniczący przy wycince na mocy zarządzenia mógł za darmo do swojego gospodarstwa zabrać drewno na słupy do elektryfikacji. Miedziany drut został zakupiony i rozłożony, drewno na słupy wycięto w lesie i instalację prądu można było podłączać. Wybudowano transformatory i prąd popłynął. W sumie dużo więcej trzeba było wyłożyć pieniędzy. W międzyczasie inflacja się zakończyła. Nowa marka, zwana złotą marką. była teraźniejszym środkiem płatniczym. Elektryfikacja wsi zmieniła na lepsze życie mieszkańców. Technika szybciej się rozwijała. Wkrótce w domu i w gospodarstwie pojawił się sprzęt elektryczny. Prąd polepszył sytuację we wszystkich dziedzinach życia, przede wszystkim w gospodarce, która zaczęła się intensywniej rozwijać.W roku 1924 miejscowa sieć była gotowa. Do uprawy ziemi zaczęto stosować ciągniki, dzięki którym była ona lepiej kultywowana. Powiększyły się zbiory, w związku z czym polepszyła się sytuacja rolników. To sprzyjało polepszeniu hodowli koni i bydła. W roku 1924 zostały założony Związek Hodowców Koni. Dwa ciężkie zimnokrwiste ogiery na mocy zarządzenia sądowego przeznaczone były do reprodukcji stada. Dzięki tej hodowli byliśmy w czołówce powiatu. Wszyscy rolnicy będący członkami Związku wpisani byli do Wschodniopruskiej Księgi Hodowców Klaczy Zarodowych. Każda klacz, kiedy zachodziła potrzeba, była prowadzona przez członka Związku do zarodowego ogiera. Także hodowla bydła była na wysokim poziomie. Przez zakup ze spółek hodowców bydła zarodowego, hodowla bydła szybko się rozwinęła. Także prywatni hodowcy zaczęli odnosić większe sukcesy w hodowli. Więcej hodowców swoje młode byki, zgodnie z zarządzeniem, rejestrowało w Księdze Spółek Trzody, aby je sprzedawać jako byki zarodowe.Najlepszymi hodowcami byli Bruno Parschau i Josej Hoppe I. Parschau wygrał, jako właściciel najlepszej hodowli w Królewcu i Insterburgu i otrzymał od 80-90 tysięcy marek. On sprzedał na zorganizowanej aukcji tylko 4 sztuki bydła. W ciągu roku były organizowane cztery takie aukcje. W Królewcu w każdym miesiącu były organizowane akcje. Na każdej aukcji prezentował swoje bydło, za które otrzymywał za sztukę więcej jak tysiąc.Nasze pola ze swoimi płodami dawało nam dostateczną ilość pożywienia. Falujące żyto, pasące się bydło, tabuny galopujących koni, świnie w chlewach, wielkie ilości gęsi hodowanych do Św. Marcina (11 listopada), wiele ras kur – tego wszystkiego nie sposób zapomnieć ! Czy to było tak rzeczywiście, czy jest to tylko sen? Te z wielkim trudem odbudowane wzorowo stojące gospodarstwa swoją wielkością interesują obcych. Przez wieki wiele rodzin żyło z nadzieją i troską, starając się o byt dla przyszłej generacji, aż do momentu, kiedy przyszedł rok 1945.Nastał rok 1945. Czerwona łuna ze wschodu zapowiadała dużo krwi. Zniechęceni tym wszystkim ludzie szli do swoich zajęć. Piąty styczeń rozpoczął się hukiem dział, grzmiały jak pioruny w jasny dzień. Front załamał się. Wrogie armie zbliżały się do naszej ziemi ojczystej. W radiu słychać było nadawane przez Wermacht wiadomości nasycone panicznym strachem. Traciliśmy miasto za miastem. Co jeszcze mogło się stać? Otrzymano nową broń. Ale daremnie. Mróz był coraz silniejszy i niepokój większy. Pobudowano okopy przeciwczołgowe, obstawiono pozycje, wystawiono oddziały obronne, ale wszystko na darmo. Obrona była za słaba. Wróg był dobrze przygotowany do ostatecznego uderzenia na Niemcy. Z południa na północ w kierunku Elbląga szybko zbliżało się główne natarcie Rosjan. Dotarli. 

Prusy Wschodnie odcięto. Ostatni mężczyźni, ci którzy jeszcze przeżyli, zostali nocą z 19 do 20 stycznie 1945 r. zabrani do Volksstrumu (obrona cywilna) do Settau(?). Ja nie mogłem być z tą grupą. Teraz nazywa się to ucieczką. 24 godzinny siedzenie w burzy śnieżnej. Pytanie: Dokąd? Jest tylko kierunek Sępopol przez port nad Zalewem do mierzei. Część drogi była drogą w nieznane. Szosy musiały być wolne dla Wermachtu, tylko drogi polne wolne były dla uchodźców. Ciągnęły się kilometrowe kolumny wozów. Część wozów z kolumny była doganiana przez Rosjan. Były one najeżdżane przez czołgi, ostrzelane, albo utknęły w śniegu. Te dostawały się w ręce Rosjan i dokładnie plądrowane. Wozy jadące na czele kolumny dotarły do portu. Przez lód przeprawiały się pojazdy z portu na mierzeję. Rosjanie wkrótce o tym się dowiedzieli. Rzucono bomby na lód. Była odwilż, a więc lód był wilgotny i popękany. Powstawały duże przeręble. Droga była pełna niebezpieczeństw. W dzień szukano nowego toru, a w nocy pojazdy znowu przez lód przemieszczały. Duża pojazdów napełniały się wodą i tonęły z człowiekiem i myszą. Słychać tylko było wołanie o pomoc i jęki. Ale nikt nie mógł pomóc. Każdy czuł się zagrożony i obawiał się, że się utopi. Przez mierzeję szło się w podobnym marszu do Gdańska. Także na mierzeję leciały bomby. Dlatego obawiano się, że będzie ona odcięta od reszty lądu. Większa część została dopadnięta przez Rosjan na Pomorzu lub na terenie Mecklenburga. Tylko niewielu ludziom udało się dotrzeć za Elbę. To była droga przez mękę dla ludzi i koni.30 stycznia nasza wieś została zajęta przez wroga. W każdym domu szukano mężczyzn i żołnierzy. Najpierw rabowano zegarki i obrączki. Zabierano pozostałe jeszcze we wsi konie i źrebięta. Świnie zabijano strzałem w łby, przymocowując je za strzemię znajdujące się po środku powroza. Potem je przeholowywano na śnieg. Było duże zapotrzebowanie na kury. Były zabijane i bardzo smakowały Rosjanom. W ostatnim czasie obfitsze był zabijanie jak wcześniej. To była żywnościowa jadłodajnia. Wszystko było przetrzebione i wytępione. Przez dwa dni była klęska głodowa. Moja rodzina była u siebie. W najbliższych dniach musiała ona wraz z innymi trzema rodzinami zostawić gospodarstwo. Udali się do Połapina do państwa Fittkau i pozostali tu do lipca. Rosjanie zorganizowali sobie w naszym domu komendanturę. Żaden Niemiec nie mógł się znaleźć w pobliżu. W Połapinie Rosjanie grasowali i wyszukiwali kobiet do deportacji do swojego zaspokojenia. Dzieci uważały i ostrzegały je. Kiedy tylko zobaczyły Rosjanina kobiety chowały się w zbożu, albo w pobliskim lesie. Wściekłość Rosjan w Krekolu wzmagała się. Rosła chęć mordowania. W lipcu wróciła moja rodzina znowu do Krekola i przebywała noc w jednym z gospodarstw. Moją żonę rozpoznano jako właścicielkę. Cudem uratowała się od aresztowania. Do grudnia moja rodzina mieszkała w domu znajomych. W grudniu 1945 r. zorganizowany został wyjazd z ojczyzny. Każdemu z dzieci przygotowano plecaki i ręczny wózek z żywnością, aby dotrzeć do stacji w Sątopach. Przenocowaliśmy w Plausen (Paluzy ?) Na drugi dzień dotarliśmy do dworca w Satopach. Pociąg wiózł nas w kierunku Olsztyna, ale zatrzymywał się na niewielu stacjach. Valentin Romahn był w tym samym wagonie. Zabrano mu jeszcze kurtkę. Z rękawami koszuli dotarł na Pomorze. Na każdym postoju pociągu rozlegały się krzyki. Padało wiele strzałów. Sprawiedliwie doczekaliśmy wyzwolenia. Las gminny, albo inaczej Zinswald, położony w południowo-wschodniej stronie gminy graniczył z obszarami leśnymi należącymi do posiadłości hrabiowskiej w Galinach, a także z prywatnym lasem w Połapinie. Posiadał powierzchnię 520 morgów. Był to las iglasty, sosnowo-świerkowy. Dęby posadzono w ostatnim dziesięcioleciu. Podłoże było bardzo dobre. Drzewa wyrosły wysokie i osiągnęły 25 metrów wysokości. Uzyskało się mocne drewno, do 5 Fm objętości i nie było to rzadkością. Drzewa rosły do wielkiego spisu w gminie, po czym do budowy linii elektrycznej i szosy w roku 1930, zapotrzebowano i wycięto 500 Fm. Norma wycinki była ustalana. W następnych latach wycięte drzewa były uzupełniane. Budowa drogi długości 2 i 1)2 km, w tym 800 m bruku, dała gminie 76.000 RM[4] Tą sumę dał las. Potężna jest gospodarka leśna. Każda wycinka w lesie musiała być zgłoszona w urzędzie nadleśnictwa. Do administrowania lasu była wybierana komisja. Przewodniczącym komisji był ksiądz. Członkami byli dwaj właściciele ziemscy i dwaj zwykli rolnicy. Strażnicy leśni pilnowali porządku. Strażnikiem był mistrz kowalski Valentin Stoll, zaś przed nim jego ojciec. Ostatnim wiernym sługą lasu był August Brebek. Las był dobrym środowiskiem dla saren i zajęcy. Polowania z nagonką sprawiały dużo radości i były interesujące. Akcje drewna i luźna sprzedaż w ostatki były ważnymi dniami. Każdy właściciel domu posiadał trzy udziały lasu, właściciel ziemski zaś 21 części udziału. Stosy drewna były ponumerowane i każde pokazywało ilość drewna w stosie. Wszystkie drewno było w komplecie. Od czasu do czasu dzielono się pieniędzmi. To był wielki świąteczny dzień. Najpełniej pokazywała go gospoda Eichhorna. Flaszki z rumem do grogu stały już przygotowane. Czajnik z wodą był już napełniony. Niejedną szklankę się przygotowywało. Normalne było, że niejedną anegdotę, ale także krytyczne zdanie usłyszało się w tym dniu. Einchhorn żałował, że taki dzień zdarza się tylko raz rocznie. Tak, jak na innych terenach, zapanowała tu śmiertelna cisza. Pozostały tylko wspomnienia. Wojna kosztowała wiele ofiar.