Upiorne opowieści o Krekolu

KRONIKA GMINY KREKOLE    opracowana  wspólnie  przez: Josefa  Hoppe II,  z przyjacielską pomocą  Anny Kathariny Preuschoff,   siostry  Proboszcza Clemensa Preuschoffa , a także ówczesnego  kierownika Urzędu Stanu Cywilnego w Krekolu , przedstawiciela Rady Kościoła i Rolników Valentina  Behrendta. Listę poległych  z Samolubia  opracowało  małżeństwo Anna i Richard Humann  i  Georg Will, dedykowana wszystkim  byłym  Krekolanom  i mieszkańcom Samolubia

 

Opracowano……………………………...     rok       1955

Korekta treści.......................................     rok        1960

Niniejsza kopia..................................  rok  1998 ( Ewald Krieger )

Opracowanie i tłumaczenie.................. rok  2004 (Barbara Kułdo, Klaus Dieter Brieskom)

Pani Barbara Kułdo - członek SWRW, kopię tłumaczeń przekazała Stowarzyszeniu Wspierającemu Rozwój Wsi w celu umieszczenia jej na stronie internetowej Stowarzyszenia

 

(Josef Hoppe II )

Opowiadano w Krekolu, że w galińskim lesie jest upiór. Galiny były naszą sąsiednią gminą , od południowo-wschodniej strony. Do gminy Galiny , powiat Bartoszyce, należało hrabstwo zu Eulenburg i należąca do niego parafia Galiny. Krekole do II wojny światowej były w pełni katolicką wsią, Galiny zaś , jak również cały powiat bartoszycki , były ewangelickie. Do powiatu bartoszyckiego należał także majątek rycerski Beyditten ( ?) , mający powierzchnię około 3000 morgów. Jak mówi  legenda, właściciel majątku prowadził niedobre życie i gdy zmarł pojawiał się w postaci byka, najpierw nocą, a potem także w dzień niepokoił pracowników zajętych pracą  w swoich gospodarstwach. Ci nie wiedzieli co mają zrobić z bykiem, więc przyprowadzili proboszcza z prośbą , żeby prześwięcił widmo. Ewangelicki duchowny przybył , by przepędzić byka, ale ten rzucił się na duchownego i ten szybko uciekł. Życie zaczęło się toczyć jak dawniej.

 

Sześć km od wsi Krekole był klasztor Franciszkanów w Stoczku. W dawnych czasach żył tu bardzo stary, maleńki, z białymi włosami, pobożny ojciec zakonny. Nigdy nie słyszał o problemie Beyditten z bykiem. Kiedy ludzie dowiedzieli się o pobożnym zakonniku, udali się do niego z prośbą o przepędzenie upiora na zawsze. Staruszek zgodził się. Przez 14 dni pościł i żarliwie modlił się. Gdy przyszedł czas przyjechał po niego najpiękniejszy powóz hrabiego, który zawiózł go do Beyditten, na spotkanie z bykiem. Kiedy przybył zakonnik do gospodarstwa, byk właśnie przechodził przez podwórko majątku. Ksiądz zszedł z bryczki i prosto poszedł w kierunku byka. Ludzie mieszkający w majątku ziemskim, byli odświętnie ubrani, jak na wesele. Kiedy zobaczyli maleńkiego zakonnika, zdziwili się bardzo : „ O Boże, nasz wielki pastor nie dał rady bykowi i uciekł, a tu taki malutki przymierza się do walki z nim...!” Tymczasem ksiądz ze Stoczka rzucił stułę między rogi byka, byk ukląkł na kolana, a zakonnik zawiązał ją na jego rogach tworząc jakby lasso. Poprowadził byka do karety, następnie ksiądz wsiadł do niej trzymając mocno byka za rogi. Powożący karetą ruszył w kierunku moczarów w galińskim lesie,a ksiądz ciągnął upiora za rogi. Na wyznaczonym miejscu ksiądz zszedł z karety i wepchnął byka do bagna. Zaklinał go mówiąc: Nigdy już nie wyjdziesz z tego bagna! Do stangreta powiedział, że zostanie tu 2 godziny. Gdyby jednak po upływie tego czasu nie wrócił, może woźnica jechać do domu, gdyż świadczyć to o tym będzie, że już nigdy nie wróci. Ksiądz jednak wrócił przed upłynięciem 2 godzin, zaś byk już nigdy nie pojawił się w majątku Beyditten. Od tego jednak czasu mówi się, że między godzinami 24 –1 ludzie przejeżdżający przez galiński las są straszeni. Widzą czerwone oczy byka i słyszą jego ryk. Ja osobiście kilka razy przejeżdżałem bryczką przez las, ale niczego nie zauważyłem. Natomiast mój robotnik, August Grunenberg, który pracował na moim gospodarstwie 40 lat jako robotnik i stangret, opowiadał, że kiedy wcześniej pracował, jako parobek, u mojego wujka Hoppe, musiał zawieźć położną, panią Steinmetz, do Galin. Kiedy wracał wybiła już godzina strachów, północ. Droga z Galin do Krekola była bardzo nie dobra, gliniasta. W lesie galińskim było dużo krzaków, zaś drzewa zasłaniały niebo, dlatego trzeba było powozić bryczką bardzo wolno. Siedząc na koźle karety myślał o opowieściach o byku i w tym czasie otrzymał cios w głowę. Chciał jechać szybciej i uderzyć konia, ale nie było pejcza. Ponieważ nie należał do ludzi bojących, zszedł z powozu, aby przekonać się, czy przypadkiem pejcz nie owinął się dookoła koła. Pejcz rzeczywiście był wciągnięty przez poruszające się koło. Na szczęście chłop nie bał się niczego i nie pomyślał, że to byk go uderzył, a tylko zwijający się bat.

 

W Galinach żyła położna, pani Steinmetz, którą przywożono do rodzących kobiet w Krekolu, w których w tym czasie nie było żadnej położnej. Pomagała ona przy porodzie mojej kuzynce, pani Nieswandt. Położna opowiadała, że jej mąż kiedy był młodym chłopakiem, z grupą innych młodzieńców, wykopywali grób, ponieważ w tym czasie jeszcze nie było grabarzy. Podczas kopania znaleźli ludzką czaszkę. Po wykopaniu grobu poszli do karczmy Kriega, gdzie tańczono i było wesoło. Kiedy młody Steinmetz był pijany, poszedł na cmentarz i przyniósł wykopaną czaszkę. Położył ją sobie na głowę i zaczął tańczyć. Działo się to w sobotnią noc. Od tej pory, w każdą sobotę w nocy musiał chodzić na cmentarz, przynosić czaszkę i tańczyć z nią. To było jakieś fatum. Był przerażony tą całą sytuacją, popsuł sobie nerwy, bo nie wiedział, dlaczego to wszystko musi robić. Czyżby jakieś przekleństwo? Ludzie postanowili pomóc mu i opowiedzieli wszystko pastorowi. Niestety pastor powiedział, że nie może mu w tym pomóc, że powinien zwrócić się do księdza katolickiego. Steinmetz przybył do Krekola, do naszego, starego Księdza Neuwalda, który odprawił św. mszę, na której obecny był mąż położnej. Od tej pory zabronione mu były tańce i wesołość. Kiedy byłem mały znałem osobiście panią Steinmetz. Poznałem ją na chrzcinach u mojego wujka Hoppe I, jak też widziałem, gdy byłem u państwa Nieswandt.

 

Jak już wcześniej zaznaczyłem, sąsiadem naszej wsi Krekole była posiadłość Galiny, do której należały w głównej mierze majątek ziemski Galiny, folwark małe Galiny, a także Tungen i Brestkersten. Cały obszar liczył 7000 morgów. Cała posiadłość należała do rodu hrabiowskiego zu Eulenburg z Galin. Przedostatni graf Eulenburg był osobistym adiutantem cesarza Wilhelma II i obaj przyjaźnili się (mówili sobie „ na Ty”). Przyrzekli sobie, że jeżeli któryś z nich pierwszy umrze, ten drugi musi osobiście na pogrzeb się stawić. Stary hrabia pojechał do Królewca, na Pregole wyrąbał przerębel i strzelił sobie w głowę. Upadł do tyłu w ten sposób, że ciało znalazło się w przerębli. Znaleziono futrzaną czapkę, którą poznano jako czapkę hrabiego. Wyciągnięto ciało. Śmierć przez utopienie nie była śmiercią honorową i dlatego mimo umowy cesarz na pogrzeb nie przyjechał, a tylko jego następca, czyli syn. Cała hrabiowska rodzina zu Eulenburg była bardzo lubiana, pomagała poddanym, szczególnie biednym. Ponadto zmarły hrabia był patronem całej parafii w Galinach, gdzie hrabiowska rodzina miała specjalne miejsce z herbem rodowym na chórze. Dlatego też na pogrzeb przybyło wielu ludzi. Pastor z Galin cenił grafa za silną wiarę i za dobre cechy charakteru. Na pogrzeb przybyła również arystokracja, szlachta, tak że za małe mauzoleum nie pomieściło wszystkich wysoce urodzonych i nie mogli oni wejść do środka. Wobec tego pastor stanął na desce przełożonej przez grobowiec, w którym już stała trumna z hrabią. W mowie na cześć zmarłego podkreślił, że graf był niezmiernie wierzącym człowiekiem, że wiara tu wszystkich obecnych powinna być też tak mocna jak wiara zmarłego hrabiego i jak ta deska, na której stoi (zademonstrował jej moc uderzając stopą w drewno). W tym momencie deska pękła i pastor znalazł się w grobowcu. Wszyscy zaczęli się śmiać. Po wydostaniu przy pomocy zebranych z grobowca, pastor otrząsnął się z szoku i powiedział: Nie taka, jak ta stara, spróchniała deska, tylko silna, jak całkowicie nowa- nasza wiara musi być!” Ja osobiście nie uczestniczyłem w uroczystości pogrzebowej, tylko mój wujek Josef Hoppe I, który mi to wszystko opowiedział. Ostatni, teraźniejszy ordynat majątku zu Eulenburg, służył w gwardii ułańskiej(gwardia reprezentacyjna) cesarza podczas ostatniej wojny światowej(chodzi tu o I wojnę) w stopniu pułkownika. Mierzył 2.08 m i za panowania cesarza Wilhelma był „cesarskim fordanserem” (wodzirejem). Był bardzo lubiany przez ludzi z majątku, bardzo dużo im pomagał.